Kiedy wielkość ciążowego brzuszka wskazywała, że moja przygoda z noszeniem piłki wielkości arbuza powoli dobiega końca każdego dnia oczami wyobraźni widziałam scenariusz, który wydawał mi się bardzo realistyczny; dostaję skurczy (jakie one będą? czy je rozpoznam?), przybierają na sile, jadę do szpitala, rodzę NATURALNIE i karmię NATURALNIE. Wszystko dzieje się NATURALNIE i bezproblemowo.
Poród nienaturalny…
Kiedy pod koniec 41-ego tygodnia ciąży jechałam do szpitala dalej byłam przekonana, że wszystko pójdzie NATURALNIE. Po kilku nieudanych próbach wywołania porodu, okazało się, że mój organizm nie odpowiada. Mimo starań położnych skończyło się cesarskim cięciem. Tu już dostałam dużego pstryczka w nos.
Nieśmiałe próby
Po operacji przystawiłam (no, próbowałam przystawiać) noworodka do piersi i oczekiwałam, że będzie najedzony. Naczytałam się takich mądrych rzeczy, że każda kobieta jest w stanie wykarmić swoje dziecko. Niestety, mały Piotruś ssał, ssał i ssał moje puste piersi, następnie zrobił się fioletowy i krzykiem przekonywał nas, że on musi coś zjeść. Dostawał więc mleko modyfikowane. Byłam załamana. Tym bardziej, że to nie był jednorazowy incydent – byliśmy zmuszeni dokarmiać Piotrusia trzy tygodnie.
Dlaczego skończyliśmy naszą przygodę z butelkami? Nie jest tajemnicą, że najlepszym sposobem na rozkręcenie laktacji jest przystawianie dziecka do piersi. Noworodki mają bardzo mocny odruch ssania. Zupełnie nie protestują, kiedy podaje im się pierś. Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy mimo długiego ssania są dalej głodne… A bliskość dzidziusia i jego ślina potęgują pożądany efekt.
Kiedy to nie wystarczało, podawałam synkowi mleko modyfikowane, a sama – zgodnie z radą położnej – pobudzałam piersi laktatorem. Oczywiście, nie zawsze miałam na to chęć (baby blues, ej baby blues…) ani czas. Co z tego, że specjalistka od karmienia naturalnego poradzi nam pracować laktatorem 5 razy dziennie metodą 7 – 5 – 3? Znajdzie mi świeżo upieczoną mamę z noworodkiem w ręku, która dysponuje dziennie prawie trzema godzinami wolnymi na zabawę z laktatorem! I to przy piersiach obolałych i popękanych od ssania – początki przystawiania malucha nie są łatwe. Obecnie karmię ponad rok, a laktatora używałam pięć, no może z siedem razy. U mnie więc podziałało przystawianie (pierwszy syn, daliśmy sobie dużo czasu na “wiszenie” na piersi.
Moja przygoda z karmieniem wyglądała tak:
- Piotruś ssący piersi na żądanie i dokarmiany mm co 3h.
- Piotruś ssący piersi na żądanie i dokarmiany mm co 6h.
- Synuś dokarmiany tylko w dzień.
- Synuś dokarmiany mm tylko rano i późnym popołudniem.
- Synuś dokarmiany tylko późnym popołudniem.
- Od czwartego tygodnia – do dziś (już ponad rok!) – karmię wyłącznie NATURALNIE.
Jestem więc “laktacyjnie” spełnioną kobietą. Mało tego, czasem zerkam na moje brzdąca i zastanawiam się, jakby tu zmniejszyć ilość karmień. Ale drastycznemu odstawieniu mówię stanowcze NIE! Jak to mówią – mama nie jest gotowa. I mają rację:)
Wracając do moim laktacyjnych perypetii, nawet przez sekundę w ciąży nie podejrzewałam, że będę musiała tak bardzo walczyć o możliwość karmienia piersią. Ale – warto było! Dlaczego? To chyba wiesz: Mleko mamy jest najlepsze, najzdrowsze i zapewnia odporność! Kiedy Piotruś złapał infekcję, pediatra nam powiedział, że przy naturalnym karmieniu mamy 95% szans, że nie będziemy potrzebowali antybiotyków. (I miał rację!) A przede wszystkim mleko matki jest najwygodniejsze; zawsze podgrzane (ech, to mieszanie proszku z wodą o trzeciej nad ranem… nie wracaj nigdy!) i gotowe do podania małemu głodomorkowi.
Czytaj także:
Jak wprowadzać nowe słowa maluchowi
Kilka porad jak małym kosztem zdrowiej się odzywać