Praca dla mamy
Temat ten intryguje mnie od jakiegoś czasu. Lada moment będę „świętowała” dwa lata siedzenia w domu. Niby masa czasu, ale jak odliczymy nieprzespane noce, czas dla siebie wyrywany siłą i przemocą (bo doba nie chce się rozciągnąć…), to zostaje go znaczniej mniej. W ciąży delektowałam się „wolnością” od życia zawodowego pierwszy raz od kilku lat, kompletowałam torbę do szpitala i wyprawkę dla maleństwa, spacerowałam, czytałam i odpoczywałam „na zapas”. Potem przyszedł wir codziennego życia z noworodkiem okraszony baby bluesem, problemami z laktacją i zdumieniem, jak to wszystko wygląda. Przez pierwszy rok temat pracy zupełnie mnie nie zajmował, a konto zasilał zasiłek macierzyński, więc czułam, jakbym dalej zarabiała.
Potem zaczęłam kalkulować. Dziecko do żłobka… nie. Bo za małe. Niania za droga – do mojej pensji musiałabym coś dołożyć z pensji męża. Dziadkowie daleko. A poza tym – a przede wszystkim człowiek ledwo dom, dziecko i siebie ogarnia, obiad z trudem gotuje, z łóżka ledwo się zwleka po kolejnej nieprzespanej nocy (przespanych nie zanotowano od 17 miesięcy), kiedy zniecierpliwiony, wyspany maluch domaga się zainteresowania i zabawy… A co dopiero wyciąć jeszcze ok 9h z doby na pracę zawodową, podczas której będę ( a jakże!) atrakcyjna, wyspana, zainteresowana i zaangażowana.
Więc pełny etat – nie.
Praca na niepełny etat
Okrójmy oczekiwania – może pół etatu? I tu wszystko wygląda ładnie, pięknie, super, ale… No tak, jest kilka ALE. Po pierwsze, większość pracodawców poszukuje pracownika na cały etat, dyspozycyjnego i chętnego do przyjęcia z wdzięcznością ewentualnych nadgodzin. Poszukując pracy na niepełny etat trzeba trochę pokombinować z oczekiwaniami, zacisnąć zęby i zrezygnować z wykonywania wymarzonej pracy. Po drugie, powraca znany problem pod tytułem kto zajmie się maluchem gdy ja będę pracowała? Znam kilka małżeństw, gdzie jedno pracuje na rano, drugie wieczorem, a w międzyczasie maluch spędza kilka godzin z dziadkami. System się sprawdza, pod warunkiem, że rodzice pracują na różne zmiany, a dziadkowie mieszkają w bloku obok. Jeżeli na czas pracy na pół etatu chcemy oddać dziecko niani, praca w pewnym momencie przestaje nam się opłacać. A dla idei… Wiem (i rozumiem!), że niektórym kobietom odpowiada powrót do pracy tylko po to, żeby wyrwać się z domowego kieratu, nawet jeśli wszystkie zarobione pieniądze muszę przeznaczyć na opiekę nad dzieckiem. Mnie taki układ nie interesuje.
Praca zdalna
Dobry pomysł. Ale nie oszukujmy się – z dzieckiem na kolanach pracować się nie da. Z dzieckiem domagającym się obecności mamy i wspólnej zabawy tym bardziej. Więc znowu powraca problem finansowania opieki – (czytaj powyżej). Osobiście nie wyobrażam sobie pracować podczas drzemek i wieczornego snu dziecka. Mój maluch już od dawna śpi w dzień tylko raz, i jest to czas na gotowanie dobrego obiadu, sprzątanie domu czy wypicie kawy w cudownym spokoju. A wieczorem? Wieczorem jestem zbyt zmęczona, żeby porobić to, co lubię, więc często padam i zasypiam. Lub nadganiam domowe zaległości. Albo po prostu przytulam się do męża i świętujemy ulotne minuty bycia „tylko we dwoje”.
Własna firma?
Bardzo kusząca opcja. Z jednym kruczkiem – trzeba potrafić robić coś, co można dobrze sprzedać. Wiele, bardzo wiele zawodów jest na tyle mało opłacalnych, że po opłaceniu różnorodnych składek etc, pozostanie całkiem niewiele. Dochodzi także ryzyko, że pomysł może nie wypalić, a zainwestowane pieniądze przepadną. Był czas, że przeliczałam moje umiejętności na możliwe do zarobienia pieniądze, a hipotetyczne zarobki rozdzielałam na składki, opłaty dla AIP, useme czy ZUS. I znowu dochodziłam do muru, czyli do pracy, która nie przynosi konkretnego zysku (generując przy tym koszty). A co myślę o takim rozwiązaniu to wiecie z poprzedniego akapitu.
Zawód Mama 24/7
Mamy w zwyczaju z uśmieszkiem pobłażania traktować „siedzenie w domu”, jak się zwykło nazywać opiekę nad dzieckiem lub dziećmi. Tak, siedzę w domu. Siedzę i pachnę… A potem przychodzi wieczór, i jestem tak znudzona tym siedzeniem, że zasypiam. W rozmowie z przyjaciółmi zastanawialiśmy się, dlaczego tak często wytykamy niepracującym kobietom lenistwo i nie doceniamy tego, co robią. Dlaczego tak bardzo wpaja się kobietom, że miarą ich sukcesu jest życie zawodowe.
Nie wróciłam do pracy. Dlaczego ktoś miałby przebywać z moim dzieckiem więcej niż ja – i mieć ogromny wpływ na jego osobowość, poczucie własnej wartości, rozwój emocjonalny, manualny? Dlaczego ktoś obcy miałby kształtować jego spojrzenie na świat i jego wartościowanie? Uczyć go wysławiania się i radzenia sobie z problemami? Tulić go w ramionach po upadkach? Dlaczego miałabym skazać nas wszystkich na jedzenia byle czego na mieście? Zrezygnować z domowych zup, dań obiadowych i ciast? Nie widzieć męża w tygodniu lub nie spędzać razem czasu w weekendy. W imię czego?
A moje zawodowe ambicje?
Czy zniknęły? Nie. Czy dalej szukam pracy? Tak. Czy znajdę? Teraz nie. I za rok pewnie też nie. Ale przyjdzie taki dzień (wiem to na pewno!), że maluch – lub maluchy – podreptają do przedszkola. Lub do szkoły. Że w pewnym momencie świat wokół będzie ciekawszy niż mamina spódnica. Że moment, kiedy ją puszczą nadejdzie szybciej niż myślę. A wtedy zaowocują te wszystkie dni w domowych pieleszach, książeczki czytane do znudzenia, bajki szeptane na ucho. A wtedy – wtedy zobaczymy! Przecież w ciąży byłam pewna, że po urlopie macierzyńskim wracam do życia zawodowego. Rzeczywistość przewartościowała ambicje i pragnienia.
A ty? Jak pogodziłaś życie zawodowe z prywatnym?
Czytaj także:
Mamy dylematy. Trudne decyzje w pierwszym roku macierzyństwa
12 gadżetów, które przydają się w opiece nad niemowlęciem
Permalink
Bardzo ciekawy blog. Dodałem go do moich zakladek na pewno tu wroce.